Piątek okazał się dniem bezwzględnych (choć bezkrwawych) starć, których wygrana lub przegrana może zadecydować o tym, kto okaże się tryumfatorem na sobotniej gali wręczenia Nagrody Wielkiego Kalibru. Czwartkowe białe rękawiczki śledczych zamieniono na bokserskie rękawice pisarzy. Najpierw w pojedynku grafomanów stanęli w szranki Zygmunt Miłoszewski i Mariusz Czubaj, następnie w starciu jurorzy kontra nominowani, ci drudzy mierzyli się z gradem pytań ze strony surowych sędziów zasiadających na sali i równie krytycznych internautów.
Na początek jednak coś mniej krwawego, czyli sesja naukowa. Tym razem już bez Agathy Christie. Prelegenci skierowali uwagę m.in. na powieść neomilicyjną i szwedzkie powieści kryminalne, wzięli pod lupę twórczość takich pisarzy jak Tadeusz Dołęga-Mostowicz czy Kazimierz Chłędowski.
W programie znalazło się też coś dla młodszych wielbicieli kryminałów. W ramach „Detektywistycznego pasma dziecięcego” zorganizowanego we współpracy z Festiwalem Literatury dla Dzieci, odbyło się spotkanie z Rafałem Kosikiem, autorem cyklu science-fiction „Felix, Net i Nika”. Tłum dzieci wsłuchanych w słowa autora mówił sam za sam za siebie - przygody tytułowej trójki przyjaciół cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Autor opowiadał m.in. o swojej najnowszej książce.
Kolejnym punktem programu było wydarzenie, na które wielu czekało od roku! To właśnie rok temu, podczas wykładu „Polskie trupy eksportowe”, Zygmunt Miłoszewski oświadczył, że w programie kolejnego MFK znajdziemy wydarzenie niezwykłe, pojedynek grafomanów. Jak zapowiedział, tak się stało. Zygmunt Miłoszewski z wąsem i w koszulce „żonobijce”, stanął do walki z uzbrojonym w kaszkiet i ciemne okulary, Mariuszem Czubajem.
Panowie dogłębnie przestudiowali powieści przeciwnika, starając się wyłowić z nich jak najbardziej żenujące kawałki. Nie mieli dla siebie litości! Opisy miast, seks i stosunki damsko-męskie, cięte riposty, a w końcu kategoria zawierająca pokłady smutku, przemyślenia i głębokie uwagi o świecie - do każdej z tych dziedzin znalazł się cytat, który pogrążał przeciwnika. Wzruszaliśmy się wyobrażeniem Szackiego i jego tęsknoty za opadem śniegu, podziwialiśmy biegłość Mariusza Czubaja w operowaniu slangiem młodzieżowym (niejednemu kolesiowi z widowni draska w spodniach zmokła z wrażenia), a gdy dotarła do nas prawda, że świat jest taki wielki, a życie tylko jedno, niejeden z nas miał łzy w oczach.
Między „facepalmami”, a wybuchami śmiechu musieliśmy przełknąć brutalną prawdę. Nawet najlepszemu pisarzowi trafiają się kwiatki, które odczytane na głos zamiast śmieszyć czy wzruszać, po prostu żenują. Broniąc pisarskiego honoru, nasi waleczni pisarze stwierdzili, że także Szymborska i Miłosz znaleźliby takie u siebie. Czy pojedynek grafomanów na stałe pisze się w program MFK? Trzeba ogromnego dystansu do swojej twórczości, by stać się jego bohaterem. Ilu jest takich śmiałków?
Równie wiele emocji przyniosło starcie wieczorne, prowadzone przez Irka Grina, szefa festiwalu, w którym to nominowani do Nagrody Wielkiego Kalibru zmierzyli się z pytaniami jury pod przewodnictwem Janiny Paradowskiej oraz wątpliwościami internautów. I tak, Zygmunt Miłoszewski musiał się wytłumaczyć z zakończenia „Gniewu”, które nie usatysfakcjonowało jednej z czytelniczek, Ryszard Ćwirlej wyjaśnił dlaczego pisze o PRL-u, z sentymentem powracając do czasów swej młodości, kiedy to jako wysoki, przystojny blondyn zabierał dziewczyny na gorące napoje (nigdy na piwo!), a Wojciech Chmielarz zdradził, że w filmie postać komisarza Mortki mógłby zagrać Jude Law, tylko… musiałby się najpierw nieco zaniedbać.
Katarzyna Bonda, która z pewnością wygraną miałaby w kieszeni, gdyby nagrodę przyznawano za powieść o największej objętości, wyznała, że odchodzenie od kryminału na rzecz wątków społecznych czy historycznych uważa za właściwą drogę. Marcin Wroński podał receptę na to, jak pochodząc z Lublina można pisać o Zamościu, a Małgorzata Sobieszczańska (debiutantka w gronie „starych wyjadaczy”) opowiadając o swoich dziennikarskich doświadczeniach sprawiła, że na moment przestało być humorystycznie, a stało się refleksyjnie.
Do dziś niestety nie poznaliśmy odpowiedzi na jedno z najbardziej męczących czytelników pytań. I być może już na zawsze pozostanie tajemnicą, co czuł Mariusz Czubaj pisząc swoją najnowszą powieść…
Na koniec, Irek Grin sprawdził refleks nominowanych. Pięć sekund to niewiele, by przekonać zgromadzonych o tym na kogo warto oddać głos, a wybór jest naprawdę niełatwy. Choć członkowie jury przyznają, że w tym roku poziom nadesłanych tekstów był wyjątkowo niski, to wybrana siódemka pisarzy, nie ma się czego wstydzić. Każdy może pochwalić się dobrą powieścią, a co ważne – zupełnie inną niż książki pozostałych nominowanych. Wśród nominowanych nie stwierdzono obecności chińskich kopistów.
Wygra najlepszy. Tylko kto? Do sobotniej gali tkwimy w niepewności. W kuluarach autorzy szlifują przemowy.
Anna Rychlicka-Karbowska
Zdjęcia Max Pflegel